Medexpress: Państwowa Inspekcja Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii to właściwy krok - 12.12.2017

Jakie jest Pana zdanie na temat planowanych zmian w systemie kontroli bezpieczeństwa żywności dotyczących projektu powstania Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii? Uważam, że jest to krok właściwy, który zbuduje nową silną inspekcję. Jest ona niezbędną w dzisiejszych czasach, ponieważ od wielu lat bezpieczeństwo żywności jest podzielone między różne instytucje nadzorcze. A tak naprawdę w wielu krajach bezpieczeństwo jest skupione w jednym ręku. Weźmy jako przykład chociażby Food and Drug Administration w Stanach Zjednoczonych. Mając taką instytucję, możemy działać kompleksowo. Tu chodzi przede wszystkim o kontrolę jakości żywności jaka pojawia się na terytorium danego państwa. A wiemy, że handel żywnością jest coraz bardziej rozpowszechniony, i że spożywamy coraz więcej produktów z całego świata, chociażby czosnek z Chin. W związku z tym chcielibyśmy mieć instytucję, która jednoznacznie mogłaby się wypowiadać na temat różnych produktów. Co jakiś czas zdarzają się jednak niedociągnięcia zarówno ze strony naszych producentów, jak i producentów żywności jaka przychodzi z zewnątrz do Polski. Wtedy opinia takiej instytucji byłaby wiążąca i dawała nam poczucie bezpieczeństwa. Ale nie wszystkie instytucje, odpowiedzialne do tej pory w jakimś fragmencie za bezpieczeństwo żywności, zgadzają się z Pana zdaniem. Czy rzeczywiście ta zmiana jest teraz potrzebna i czy dochodziło do takich sytuacji, w których nasze bezpieczeństwo było zagrożone? W powszechnym odbiorze nie mamy poczucia zagrożenia. Nie mamy, bo ktoś nad tym czuwa. Jak kiedyś nas uczono, żeby inni mogli spać spokojnie, nie śpi lekarz, piekarz itd., w tym też różne inspekcje. Natomiast prawodawstwo unijne jest bardzo istotnym elementem, który też należy uwzględnić. Dyrektywy, rozporządzenia unijne dotyczące bezpieczeństwa żywności i kontroli, to są duże akty prawne. Byłoby więc lepiej, gdyby jedna instytucja zajmowała się aktem prawnym, jego wdrażaniem i wykonywaniem zaleceń, niż gdyby to było podzielone i wykonywane po kawałku. Owszem, nie ma jakichś większych zagrożeń, a budowanie nowej inspekcji uważam za proces. Nie powinno się to dziać w chaosie, szybko i z dopychaniem kolanem pomysłu. Nie. Musimy to wszystko przeanalizować. Wszystkie za i przeciw. Myślę, że w konstruktywnej dyskusji jesteśmy w stanie zbudować nową jakość. W czasie Kongresu Zdrowia Publicznego dyskutowano o bezpieczeństwie żywności. I tu pojawił się temat, o którym niewiele wiemy, mianowicie wykorzystanie modyfikowanych genetycznie roślin i produktów. W jakim jesteśmy miejscu? Co mamy na ten temat myśleć? Patrząc z perspektywy unijnej, jesteśmy kontynentem podzielonym. Są kraje, w których istnieją uprawy roślin genetycznie modyfikowanych, i są kraje, w których produkcja takiej żywności nie została dopuszczona (Austria, Węgry, Polska). Ta dychotomia pokazuje, że nie mamy pełnych danych i nie wiemy do końca, jaka jest ta żywność. Proszę dotrzeć do badań firmy Monsanto. One nie są upubliczniane, co samo w sobie o czymś świadczy. A badania, które pojawiły się w 2013 r. we Francji na podstawie dwuletnich obserwacji zwierząt laboratoryjnych, wykazały duże nieprawidłowości np. skrócenie o 70 proc. życia tych zwierząt płci żeńskiej i o 50 proc. płci męskiej, u 80 procent pojawienie się różnych guzów, a także zmniejszoną płodność zwierząt. Tych obserwacji jest dużo. Badania te zostały opublikowane w renomowanych czasopismach naukowych, ale było z tego powodu wiele problemów. I, z tego co wiem, niektóre z tych czasopism musiały wycofać z druku przyjęte i zrecenzowane wcześniej artykuły. Myślę, że jest to walka wielkiego świata finansów, korporacji chcących przejąć kontrolę nad produkcją żywności, a światem, który nie tyle chce się przed tym bronić, ile szuka odpowiedzi na pytanie czy ta propozycja jest w pełni uzasadniona i bezpieczna. Czy polski rząd nie otwiera takiej furtki, by GMO weszło do Polski? Na razie nie. Mamy pasze, które są dopuszczone. Dziewiętnastoletnie obserwacje podobno nie wykazują złego wpływu tych pasz na zwierzęta nimi odżywiane. Podobnie jest ze spożywaniem produktów. Obecne polskie prawodawstwo broni nas skutecznie przed wejściem takiej żywności. Jeżeli uznajemy, że poniżej 0,9 procent GMO w produktach jest bezpieczne, to znaczy, że ktoś to bada i wiemy jaką żywność spożywamy. Oczywiście, żywność zawierająca GMO powinna być oznakowana. Stoimy przed dylematem, bo w przyszłości nie chodzi tylko o zboża genetycznie modyfikowane, ale też o zwierzęta. Sekwencjonowanie genomu człowieka, potem zwierząt, było wspaniałym wynalazkiem, które powinno służyć człowiekowi. Ale jak zawsze ludzie w wynalazkach znajdują ich dobre i negatywne strony. Tak było bombą jądrową po wynalezieniu sposobu rozszczepienia atomu. Myślę, że powinniśmy spokojnie poczekać. Są w Europie stowarzyszenia niezależnych farmerów, którzy zaczynają się obawiać czy za chwilę nie okaże się, że w ich hodowlach jest pewien gen, sekwencja, którą już ktoś opatentował. I może się okazać, że będą musieli płacić za patent, którego nigdy nie akceptowali, bo nie wiedzieli o jego istnieniu. Myślę, że Unia Europejska, jej pion departamentu rolnictwa i środowiska, Komisje Europejskie i ich odpowiedniki w naszym kraju, to bardzo ważne dla nas resorty, bo one gwarantują nam bezpieczeństwo żywności. Niektórzy pamiętają ważący pięć kilogramów chleb wypiekany w piecu chlebowym, który mógł leżakować dwa tygodnie w lnianym woreczku i cały czas był świeży. Dziś chleb na drugi dzień nie nadaje się do jedzenia. Czy to jest postęp? Trzeba zrewidować nasze podejście do żywności.